Pyrkon 2016. Dzień III – relacja

Ostatni dzień festiwalu przywitał nas deszczem i przejmującym chłodem. Nic jednak nie było w stanie powstrzymać uczestników przed pojawieniem się na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich.

Niedziela

Coraz wyraźniej odczuwalne zaczynało być zmęczenie spowodowane ciągłą aktywnością i niewielką ilością snu, ale nie poddawałam się. Mimo coraz gorszej pogody, na dziewiątą rano byłam już na Arenie, gotowa wziąć udział w kolejnych tańcach – tym razem irlandzkich, a ich nazw już nie podejmuję się szukać. W każdym razie był to przyjemnie spędzony czas, podczas którego wiele śmiechu wywoływała maskotka pingwina biegająca między tańczącymi.

 

Miałam zamiar pozostać w irlandzkim klimacie, udając się na anglojęzyczną prelekcję pt. „Morrigan, Airgetlam, Lir – Irish legends”, jak się jednak okazało, została odwołana. I tak tłum, który zebrał się pod salą znacznie się przerzedził. Ja jednak z braku lepszych planów weszłam na pogadankę zastępczą, której tematem był Worldcon. Nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek miała wykorzystać zdobytą wiedzę, ale ani przez chwilę się nie nudziłam, bo o światowym konwencie opowiadała ta sama pani, która prowadziła panel o słowiańskich motywach z Małgorzatą Saramonowicz i Marcinem Mortką, a o której wyrobiłam sobie jak najlepsze zdanie. Myślę, że jest ona jedną z tych wyjątkowych osób, że mogłaby opowiadać o strukturze piasku w Warcie, a wciąż słuchałoby się jej z zainteresowaniem.

 

W tej samej sali odbyła się prelekcja o prawdach i mitach czasów wikingów. Ciekawostki warte były uwagi, jednak znać było, że prowadzący nie czuje się zupełnie swobodnie w języku angielskim, co trochę odwracało uwagę od tematu.

 

Ostatnim punktem programu, na którym mi zależało były „Procesy o czary w XX i XXI wieku”, więc znając już trochę Pyrkon, udałam się pod salę naukową na godzinę przed rozpoczęciem prelekcji, gdzie już wtedy nie byłam jedyna. Nie umiem ocenić, czy było warto. Co prawda przedstawiono parę ciekawych faktów, jednak mam poczucie, że można było to zrobić lepiej.

 

Nie mając już więcej planów, postanowiłam udać się na losowo wybrany punkt programu i tak oto trafiłam do sali dla początkujących na „Od historii do odtwórstwa, czyli jak zostać wojem?”, co było całkiem przyjemnym zakończeniem konwentu, mimo że wojem nie zostałam.

 

Przyznaję, że niedziela nie należała do wybitnie udanych, głównie z powodu pogody i narastającego zmęczenia. Zamiast cieszyć się ostatnimi momentami festiwalowej atmosfery, przebiegałam skulona między budynkami, próbując chronić się przed dokuczliwym zimnem.

 

Jeśli miałbym podsumować cały konwent, to zdecydowanie zaliczam te trzy dni do udanych. Wydaje mi się jednak, że z każdym rokiem rosnąca liczba zainteresowanych zabiera Pyrkonowi nieco uroku – wszechobecne kolejki, tłumy, przez które nie sposób  się przedrzeć – utrudnia to trochę pełne korzystanie z dóbr festiwalu. Ciężko jednak narzekać – w końcu im więcej nas, fanów, tym lepiej, a przecież właśnie o ludzi tu chodzi.

 

I tak kończąc – kto Pyrkon przeżył, mam nadzieję, że bawił się przynajmniej tak dobrze jak ja.  A kto nie był, niech żałuje.

Dodaj komentarz